Chyba każdy autor piszący dla dzieci chciałby napisać jakąś książkę Astrid Lindgren. Kłopot w tym, że ona już je wszystkie napisała. Ale czasem nadarza się wyjątkowa okazja, by stworzyć coś skandynawskiego. Miałam taką możliwość, kiedy Muzeum Narodowe w Warszawie powierzyło mi do napisania tekst audioprzewodnika dla dzieci po wystawie „Przesilenie”, prezentującej sztukę krajów Północy. Stworzyłam opowieść, łączącą ze sobą kilkanaście prezentowanych tam obrazów, a pani Edyta Jungowska wspaniale ją przeczytała, oczywiście głosem Lisy z „Dzieci z Bullerbyn”. Audioprzewodnik brzmi bardzo skandynawsko, a obrazy są piękne. To trzeba zobaczyć (i usłyszeć)!
Jest takie miejsce w Warszawie, którego nazwa przypomina o czasach, gdy w Polsce panowali królowie pochodzący z Saksonii. Saksonia to region, który leży w Niemczech, a jej stolicą jest Drezno. Ród władców z Saksonii nazywano w Polsce dynastią saską. Stąd właśnie nazwa: Ogród Saski. Ten park u zbiegu ulic Marszałkowskiej i Królewskiej to wszystko, co pozostało dziś po pięknej i majestatycznej zabudowie tak zwanej Osi Saskiej.
Ponad trzysta lat temu drezdeńscy architekci na życzenie króla Augusta II zaprojektowali Oś Saską. Prace projektowe i budowlane trwały niemal czterdzieści lat, a wkrótce potem skończyło się saskie panowanie. Tak się jednak dziwnie złożyło, że miejsce, które miało być pamiątką potęgi i władzy wywodzących się z obcej dynastii królów, stało się w kolejnych latach ważne dla Polski i Polaków. Tu toczyły się walki podczas powstania kościuszkowskiego, w arkadach pałacu umieszczono Grób Nieznanego Żołnierza, a przed kolumnadą pomnik księcia Józefa Poniatowskiego. Chociaż po Powstaniu Warszawskim pałac został wysadzony w powietrze, plac pozostał świadkiem historii, podobnie jak ocalały z wojennych zniszczeń Grób Nieznanego Żołnierza. Na tym placu przemawiał papież Jan Paweł II podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski. Tu odbywają się uroczystości państwowe, wojskowe defilady, a w kolejne rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego gromadzą się tłumy mieszkańców miasta, by wspólnie śpiewać powstańcze piosenki.
Pałac przebudowywano, zmieniały się nazwy placu i wygląd ogrodu, wprowadzali się kolejni mieszkańcy. Zajrzyjmy razem przez okna Pałacu Saskiego w głąb jego historii. Każde z tych okien przeniesie nas w inne czasy, spotkamy ludzi, którzy mówili, zachowywali się i ubierali inaczej niż my. Podpatrzymy jak żyli i czym się zajmowali. Gotowi? Pora odsłonić firankę w pierwszym z pięciu okien Pałacu Saskiego.
Książka nominowana i NAGRODZONA w Plebiscycie Blogerów LOKOMOTYWA 2022 w kategorii: fakt
Czasami wydaje nam się, że historia to coś bardzo, bardzo odległego. Ale przecież gdy rodzice opowiadają o czasach, kiedy byli mali, są to opowieści o historii. Wspomnienia babci i dziadka – to też historia. I niewyraźne, czarno-białe fotografie w rodzinnym albumie także.
Każda rodzina ma swoją historię, a historie wszystkich rodzin zebrane razem stanowią historię świata. W tej książce zapraszam was do poznawania dziejów Polski poprzez dzieje rodzin żyjących tu od X wieku naszej ery aż po współczesność. Znajdziecie tu rodziny królów i książąt, lecz również wielkich wodzów, wynalazców, uczonych i artystów, zarówno szlachty, mieszczan jak i chłopów. W tym, żebyście nie pogubili się w związkach między bohaterami i nie pomylili się obliczając wszystkie „pra” opisanych tu praprzodków pomogą drzewa genealogiczne. To wykresy pokazujące, pokolenie, po pokoleniu, jak powiązani są ze sobą krewni.
Na pewno zauważycie, że między przedstawionymi w książce drzewami genealogicznymi zachodzą liczne związki. Pradziadek Jana Sobieskiego jest jednocześnie teściem praprapraprawnuka Zawiszy Czarnego, a nazwiska Czartoryskich i Zamoyskich splatają się ze sobą wielokrotnie w różnych pokoleniach. W taki właśnie sposób, z plątaniny rozrastających się szeroko gałęzi tworzy się historia kraju, w którym żyjemy.
Czy historia może rosnąć na drzewie? Przekonajcie się sami.
Jaką rolę w genealogii obecnych władców Wielkiej Brytanii i Hiszpanii odegrał wybuch Powstania Listopadowego w Warszawie? Co Sobiescy z Polski mają wspólnego ze szkocką dynastią Stuartów ? Kto był ostatnim męskim potomkiem rodziny Piłsudskich z Zułowa ? Odpowiedzi na te wszystkie pytania ukryte są w drzewach genealogicznych rozrysowanych przez Aleksandrę Fabię na kartach „Ładnej historii”. Te drzewa cały czas rosną, bieg historii się nie zatrzymuje. Tuż przed oddaniem tej książki do druku zmarła królowa Elżbieta II i jej autorki zdążyły jeszcze uwzględnić tam wstąpienie na tron Karola III. Natomiast już po jej ukazaniu się zmarł Kazuyasu Kimura…
„Ładna historia” wypełniona jest po brzegi faktami i ciekawostkami. I proporcja tych dwóch jest idealnie zrównoważona. Dzięki temu książka nie jest przegadana, trudna czy niezrozumiała. Jest natomiast bardzo ludzka. I nie jest to tylko leksykon postaci. To też cała masa ciekawostek o tym, jak żyło się setki lat temu. Znajdziesz tu więc informacje o przydomkach polskich władców, strojach średniowiecznych dam, królewskich ucztach, czy polskich noblistach. A oprócz tego są tu drzewa genealogiczne, które prezentują powiązania między opisywanymi postaciami (najlepiej oglądać je razem z dzieckiem, są dosyć szczegółowe).
Jeśli chcesz zaciekawić swoje dziecko historią polskich rodów (od X w. po współczesność), to koniecznie sięgnij po „Ładną historię”. Takich książek wciąż jest niewiele, dlatego nie przechodź obok niej obojętnie.
„Ładna historia” to cały las. Las drzew genealogicznych różnych polskich rodów, poczynając od Mieszka I na Piłsudskim kończąc, a w tle ciekawostki dotyczące ich zawiłych losów i czasów, w których żyli. Nie brak tu spisków, intryg, miłosnych zawodów, świetlistych planów i kompletnych porażek. (…) Historyczny pudelek.pl w pełnej krasie. Dla tych, którzy lubią wiedzieć, kto, z kim i dlaczego.
Zuzanna Orlińska z typową dla siebie wprawą sortuje ciekawostki historyczne, wydobywa smaczki, porządkuje chronologię. Czytając naprawdę można uwierzyć, że historia to bułka z masłem i przy odrobinie wprawy i zaangażowania da się ją opanować równie skutecznie jak robią to autorki.
Można czytać na wyrywki, albo godzinami biegać palcem po genealogicznych gałęziach. Nie sposób się tu nudzić. „Ładna historia” pięknie porządkuje wiedzę, która na lekcjach historii często miesza się i nie składa w całość. Ale przede wszystkim to niezła zabawa.
W gorącą lipcową noc Franek nie może zasnąć. Dwór w Chorkówce rozbrzmiewa tajemniczymi dźwiękami. Trwają przygotowania do wielkiej uroczystości – imienin wuja Ignacego. Dlaczego na jego cześć odbędzie się tak wielkie przyjęcie? I jaki związek mają z nim spiskowcy, olej skalny i milioner z Ameryki? Już niedługo, za sprawą papierowego teatrzyku i lampy naftowej wszystko stanie się jasne!
Lektura „Wszystko jasne!” to bez wątpienia świetny sposób, żeby przybliżyć małym czytelnikom dokonania Ignacego Łukasiewicza. Zuzanna Orlińska znalazła bowiem doskonały patent na to, jak zainteresować dzieci biografią wielkiego polskiego wynalazcy.
Kiedy Wydawnictwo Polarny Lis zaproponowało mi, żebym napisała teksty do zbioru baśni, legend i podań polskich, pierwszym moim uczuciem była niechęć. W dzieciństwie nie lubiłam bajek ani legend, zwłaszcza w wersjach, które były publikowane w podręcznikach szkolnych. Kojarzyły mi się z archaicznym, stylizowanym na ludowy językiem, niestrawnym dla czytelnika już w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Jako dziecko czytałam bardzo dużo i chętnie, nie obawiałam się trudnego słownictwa, ale odrzucały mnie te wszystkie „gędźby”, „synaczkowie”, „liczka” i okropna, niby staropolska składnia zdania z czasownikiem na końcu. Pod językowymi wygibasami, stylizowanymi na ludowe, ukrywał się dość przaśny dydaktyzm. Dzieła, którymi nas karmiono, miały wyraźne oblicze ideologiczne. Opowieść o Lechu, Czechu i Rusie stawała się historią o przyjaźni między państwami demokracji ludowej, a legenda o Piaście Kołodzieju i złym księciu Popielu opowiadała o masach pracujących miast i wsi, które przegoniły niedobrych obszarników.
Złe doświadczenia szczególnie mocno zapadają w pamięć, tak więc gdy Monika Walendowska z Wydawnictwa Polarny Lis zadzwoniła do mnie z propozycją stworzenia nowych wersji znanych bajek i legend, zamierzałam odmówić. Ale po namyśle przyszło mi do głowy, że może mój opór, a nawet lekkie obrzydzenie, które czułam do tego tematu, to sygnał, że na tym polu jest właśnie coś do zrobienia.
Ponieważ wydawnictwo nie postawiło ograniczeń co do adaptacji tradycyjnych wątków, dopuszczając nawet dość radykalne uwspółcześnienie, dysponowałam całkowitą swobodą. Akcja Boruty toczy się zatem w latach dziewięćdziesiątych, nawiązując do tej epoki iście diabelskich początków kapitalizmu sztafażem rodem z serialu Dynastia. Bazyliszek rozgrywa się natomiast w korytarzach metra i podziemnych garażach Warszawy drugiej dekady XXI wieku. Część opowieści została jednak umieszczona w tradycyjnych baśniowych realiach, czyli dawno, dawno temu i za górami, za lasami.
Tom dzieli się o na cztery części. Pierwsza zatytułowana jest Kto ty jesteś? Czyli o polskich pradziejach. Druga nosi tytuł Tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Czyli wśród ludowych demonów i zawiera opowieści związane z kontaktami człowieka ze światem istot demonicznych. Trzecia część Współczesnego bajarza polskiego, zatytułowana Na psa urok. Czyli o mocy magicznych zaklęć zawiera znane opowieści o czarodziejskich przedmiotach i zaklętych postaciach. Ostatnia część książki nosi tytuł Skąd mam tę moc. Czyli o dawnych bohaterach i antybohaterach. Pojawiają się tu: Doktor Twardowski, zbój Madej czy Śpiący rycerze z Tatr.
Praca nad tą książką była doświadczeniem ciekawym, chociaż ogromnie trudnym. Przez cały czas lawirowałam pomiędzy wiernością gatunkowi, tworzonemu według konkretnych reguł, a wymogami współczesnego, atrakcyjnego dla młodego odbiorcy tekstu. Stale towarzyszyło mi pytanie, czy nie posuwam się za daleko, czy nie sprzeniewierzam się podstawowym regułom. Nadal nie jestem tego pewna. Na wszelki wypadek, aby nie razić purystów, wolę nazywać ten zbiór opowiadaniami na motywach bajek, legend i podań ludowych. Po zakończeniu pracy nad tą książką – a trwała ona niemal rok – doszłam do wniosku, że świetnie rozumiem tych wszystkich bajkowych bohaterów, którym udało się wdrapać na szklaną górę.
Warto również zwrócić uwagę na sposób przedstawienia kobiet we „Współczesnym bajarzu polskim”. W „Syrenie” to Sawa wykazuje się mądrością i współczuciem, gdy doprowadza do uwolnienia pół kobiety, pół ryby, którą uwięził Wars, w „Siostrzyczce” to dzięki poświęceniu głównej bohaterki ludzką postać odzyskują jej bracia zamienieni w kruki. Z kolei w „Śpiących rycerzach” do tatrzańskiej groty trafia odważna (a może po prostu złakniona przygód) dziewczynka będąca alter ego autorki.
Orlińska podjęła się tytanicznego trudu, żeby z czterotomowego zbioru Glińskiego wybrać utwory najciekawsze i najbardziej podatne na odświeżenie, a następnie wyłuskać z nich wątki i motywy, a potem napisać od nowa tak, aby oddać ducha, ale tchnąć nową jakość. Autorka wygładziła, pozbyła się rymowanych fragmentów, zrezygnowała z pełnych okrucieństwa scen służących zwłaszcza wymierzeniu bohaterom sprawiedliwej kary. We „Współczesnym bajarzu” próżno szukać też elementów sacrum, które Gliński umieszczał w swoich baśniach równie chętnie jak magiczne atrybuty, oraz motywów ksenofobicznych. To adaptacja na swój sposób egalitarna, możliwie neutralna światopoglądowo. Łatwo może się w niej przejrzeć każde dziecko.
Na przeczytanie „Współczesnego bajarza polskiego” poświęciłyśmy razem z 9-letnią córką kilkanaście miłych okołoświątecznych wieczorów. Ten dobry wspólny czas zamknęło dobitne pytanie o kolejny tom. To z pewnością najlepsza rekomendacja.
Książka ta to pięknie wydane, najważniejsze baśnie, w które umiejętnie tchnięto współczesnego ducha. Powinny być obecne na półce w każdym domu, żeby – czy młody, czy starszy, mógł po nie sięgnąć w dogodnej dla siebie chwili.